12 maja 2024r. Imieniny: Pankracego, Dominika, Domiceli
Gospodarz strony: Andrzej Dobrowolski     
 
 
 
 
   Starsze teksty
 
Upadlanie prawa. Azjatyzacja.

           W roku 1944 największym nieszczęściem polskiej prowincji stało się wygnanie szlachty. Manifest stalinowskiego PKWN prowadził do parcelacji wzorcowych dużych gospodarstw rolnych stanowiących bazę ekonomiczną ziemiaństwa, dzięki której mogło ono przedsiębrać działania przekraczające zaspokajanie potrzeb własnej rodziny, a więc angażować się w polskie życie narodowe. Chociaż formalnie pozostawiono im możliwość zachowania dworów i dwuhektarowych parków, to wkrótce wobec tych których nie wymordowano i nie uwięziono, wprowadzono przepisy o wysiedleniu i zakazie zamieszkania w promieniu 50 km od rodzinnych gniazd. Lewicowi zdobywcy Polski zająwszy miejsce elity narodowej, podsycili ludową zawiść do "bogatych", zamienili ich domostwa w instytucje publiczne (mimo nieadekwatności tych domów do tych celów), i w kilka lat później okrzepła już sytuacja, w której dawni chłopscy sąsiedzi szlachty zaczęli o jej ewentualnym powrocie myśleć z obawą i wstydem. Przecież w chłopskich obejściach znalazły się rozkradzione z pałaców i dworów meble; powozy, sanie, maszyny; a nade wszystko - grunty ich majątków. A w zrabowanych dworach - urzędy gmin, szkoły i przedszkola zatrudniające córki i synów chłopów, i służące ich wnukom. Przeprowadzono metodycznie i dosłownie - deprawację ludu.

             Jeśli dziś chcemy szukać wytłumaczenia przyczyn zła naszego życia publicznego - i w Garwolinie, i w Polsce - nie możemy odwołać się do sąsiadów wykształconych na Platonie i Ulpianie, ale musimy szukać go u obcych autorów. Co w Czasie Garwolina czynimy.

http://www.czasgarwolina.pl              Trafiłem właśnie na książkę "Konstytucja wolności" Fryderyka Augusta von Hayeka, która dobrze tłumaczy dlaczego inaczej pojmujemy praworządność my - zwykli ludzie, a inaczej prawnicza socjeta czasów socjalizmu demokratycznego - od studentów prawa do sędziów Sądu Najwyższego.

             Szczególnie istotny jest w niej rozdział "Upadek prawa" przedstawiający jak doszło do programowego zniszczenia ochrony obywateli przed władzą, jaką powinny pełnić sądy w myśl monteskiuszowskiego podziału władzy na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Podziału ustalonego właśnie po to, by władze te ograniczały się wzajemnie, "przeszkadzały sobie" zawsze, gdy we władzach dochodzi do głosu zła skłonność totalitarnego podporządkowania sobie człowieka każdego z osobna, prawie zawsze głoszona "w imię dobra ogólnego".

            "Prawo oddaje każdemu co mu się należy" mówi rzymska zasada Ulpiana, a nie "każdemu po równo". "Nie można dać tego, czego się nie ma" - dodawała inna, co znaczy, że nikt, również władza nie ma prawa dać jednemu obywatelowi własności drugiego obywatela. "Chcącemu nie dzieje się krzywda" oznacza także, że sobie samemu wolno szkodzić, i władza nie może pod pozorem lepszego rozumienia dobra obywatela niż on sam je rozumie, ograniczać jego wolności i własności, na przykład zmuszać go do ubezpieczenia się na starość i przez to wywłaszczenia z oszczędności i praktycznego zniewolenia. Jak widać prawo naszej cywilizacji broni wolności jednostek ludzkich i ładu im służącemu. Toteż lewica dzieło zburzenia cywilizacji (jak chciał Rousseau) i odtworzenia komuny pierwotnej musiała przeprowadzić zmieniając prawo. Profesor von Hayek opowie jak to postępowało.

            Ale najpierw jeszcze jedno wyjaśnienie. Prawo rzymskie, udoskonalone przez chrześcijaństwo, mądrze przemyślane przez Monteskiusza, przyjęte w państwach prawa (po niemiecku Rechts-staat) - gdzie nawet władza musi słuchać prawa, a nie prawo władzy - nie było przeszkodą poprawy ludzkiego losu, ani jednostkowego, ani społecznego.

http://www.czasgarwolina.pl            Każdy z osobna mógł w Rechtsstaat dzięki pracowitości, wynalazczości, wykorzystaniu zdolności społecznych (od walorów matrymonialnych do artystycznych) piąć się w hierarchii, ale bez krzywdzenia innych ludzi mających majątek dzięki pracowitości swojej i swych przodków. I każdy mógł spaść na dół hierarchii jeśli źle żył. Było to rozumiane przez lud o czym świadczą przysłowia: "Kto rano wstaje temu Pan Bóg daje", "Jak sobie pościelisz tak się wyśpisz", "Kowalem swego losu każdy bywa sam", "Pilnuj siebie, będziesz w Niebie".

http://www.czasgarwolina.pl            Rechtsstaat poprzez swe działanie kierunkowało jednak poprawę tak - by przy zachowaniu hierarchii - los wszystkich stopniowo poprawiał się, by linia "dzwonowa" wykresu poziomu materialnego rodzin przesuwała się w całości w prawo, tak by w rezultacie po latach biedni żyli na poziomie bogatych z czasów swego dzieciństwa, a bogaci - jeszcze lepiej. A nie tak, jak chcieli socjaliści, by wszystkich - wraz z durniem i bystrzakiem - uczynić w sztuczny sposób prawie równie majętnymi, i by zamożność społeczna była wąskim, zbitym przedziałem przeciętności.

             A teraz posłuchajmy jak socjaliści rozmontowywali znienawidzone prawo zastępując je "prawem socjalistycznym".

Niemcy

http://www.czasgarwolina.pl          "Żądanie, żeby państwo strzegło nie tylko sprawiedliwości "formalnej", lecz także "materialnej" (tzn. "dystrybutywnej" lub "społecznej") powracało wielokrotnie od czasu Rewolucji Francuskiej. Pod koniec XIX wieku te idee wywierały już głęboki wpływ na doktrynę prawną. Około roku 1890 czołowy socjalistyczny teoretyk prawa mógł więc następująco wyrazić to, co stawało się obowiązująca doktryną: "Traktowanie w doskonale równy sposób wszystkich obywateli, bez względu na ich cechy osobiste i sytuację ekonomiczną, oraz dopuszczenie do nieograniczonej konkurencji między nimi, spowodowały, że produkcja dóbr bezgranicznie wzrosła, ale biedni i słabi mają w tym produkcie tylko niewielki udział. Dlatego nowe ekonomiczne i społeczne ustawodawstwo próbuje bronić słabych przed silnymi i zapewniać im drobny udział w dobrach doczesnych. Zrozumiano bowiem dzisiaj, że nie ma większej niesprawiedliwości jak równe traktowanie tego, co w rzeczywistości jest nierówne." Dołączał do tego Anatol France, "który szydził z "majestatycznej równości prawa, które zakazuje tak samo biednemu jak bogatemu spać pod mostami, żebrać na ulicach i kraść chleb." To słynne zdanie powtarzali niezliczoną ilość razy pełni najlepszych intencji, lecz bezmyślni ludzie, którzy nie rozumieli, że podkopują właśnie fundamenty wszelkiej bezstronnej sprawiedliwości. /.../

           Dominacji tych politycznych poglądów bardzo sprzyjały rosnące wpływy rozmaitych wcześniejszych koncepcji teoretycznych tamtego stulecia, które /.../ łączyła niechęć do limitowania władzy zasadami prawa i pragnienie przyznania zorganizowanym siłom państwa większej władzy zamierzonego kształtowania stosunków społecznych w myśl pewnego ideału sprawiedliwości społecznej. Czterema głównymi nurtami, które zdążały w tym kierunku, były - w porządku ich wpływów - pozytywizm prawniczy, historycyzm, szkoła "wolnego prawa", i szkoła "jurysprudencji interesów.

              Tradycja znana później jako "jurysprudencja interesów" była formą podejścia socjologicznego, przypominającego "realizm prawny" we współczesnej Ameryce. Przynamniej jej bardziej radykalne wersje chciały odejść od tego rodzaju procedury logicznej, jaka wiąże się z rozstrzyganiem sporów przy zastosowaniu ścisłych zasad prawa, i zastąpić ją przez bezpośrednią ocenę poszczególnych "interesów" zaangażowanych w konkretną sprawę."

             Prowadziłem kiedyś spór z władzą miejską o to, czy wbrew gwarancjom prawa planu zagospodarowania Miasta może ona nieopodal mojego domu utworzyć składowisko odpadów. Mój sąsiad powiedział mi wtedy ignorując prawo: "Przykro mi to mówić, ale walczysz o swój prywatny interes, a władza miejska o interes społeczny". No proszę, właśnie wyczytałem u von Hayeka, że ja stałem wtedy po stronie Rechtsstaat, a sąsiad wyznawał "jurysprudencję interesów"- tłumaczącą rządy "interesu społecznego" ponad prawem. Czytajmy dalej.

             "Szkoła "wolnego prawa" była w pewien sposób nurtem równoległym, skupionym głównie na prawie karnym. Jej celem było uwolnienie sędziego tak dalece jak to możliwe od więzów ustalonych przepisów i danie mu swobody rozstrzygania konkretnych spraw głównie na podstawie własnego "poczucia sprawiedliwości". Często wskazywano, jak bardzo w szczególności ten ostatni nurt torował drogę samowoli państwa totalitarnego."

             Jeśli ktoś chce od-cywilizować świat, jest wrogiem przestrzegania litery prawa, bo ona przeszkadza "naszym ludziom w sądownictwie robić co należy". ("Tylko litera prawa cywilizuje, duch kiedy tchnie na głupca ożywia jego głupotę" - Mikołaj Davila.)

               Pisałem niedawno ("Czy młotek istnieje ...) o pseudonaukowej teorii historycyzmu, która mówiła, że historia rządzi ludźmi, a nie ludzie - poprzez swe indywidualne decyzje - historią. Dziełem tej bogini Historii miał być nieunikniony Postęp. Jeśli władza w imię Postępu podejmowała decyzję krzywdzącą człowieka - na przykład wywłaszczając go z własności prywatnej - to jego protest jawił się jako absurdalne roszczenie w przesądzonej "naukowo" sprawie.

               "Historycyzm /.../ był szkołą utrzymującą, że możliwe jest poznania koniecznych praw rozwoju historycznego i wyciąganie z tej wiedzy wniosków, jakie instytucje są odpowiednie w istniejących warunkach. Pogląd ten prowadził do skrajnego relatywizmu, który podkreślał jednak nie tyle, że jesteśmy produktem naszych czasów i w znacznej mierze także odziedziczonych poglądów i idei, ile że jesteśmy w stanie przekroczyć te ograniczenia i jasno rozpoznać, w jaki sposób okoliczności determinują nasze obecne poglądy, po czym skorzystać z tej wiedzy do przebudowy naszych instytucji w sposób odpowiadający naszym czasom. Takie spojrzenie w sposób oczywisty wiodłoby do odrzucenie wszelkich zasad, których nie można racjonalnie uzasadnić lub które nie zostały wymyślone dla określonego celu."

            No tak. Skrajni racjonaliści uznają tylko to, co rozumieją, a jeśli czegoś nie rozumieją, to nie biorą pod uwagę, że sens tego nierozumianego czegoś przekracza od ich zdolności rozumienia. Tak jakby epoki bezkrytycznej wiary w Rozum nie zakończyły książki twórcy określenia Oświecenie (Aufklarung) - Emanuela Kanta - pod wielce znaczącymi tytułami "Krytyka czystego rozumu" i "Krytyka praktycznego rozumu". Tak jakby Edmund Burke w "Rozważaniach o rewolucji we Francji" nie udowodnił wartości preskrypcji, tych przepisów na życie, tych "przesądów" kultury, które pomagają żyć ludziom nie rozumiejącym ich, ale je respektującym.

             Ale najważniejsze dopiero teraz. Czy ponad prawem pozytywnym ustanowionym przez ludzi jest ważniejsze prawo, pozaludzkie, wcześniejsze od ludzi, stwarzające ich, a nie przez nich stworzone? Jeśli taki Logos jest, to władzy nie wszystko wolno ogłosić prawem, jeśli nie - to wolno.

             "Doktryny pozytywizmu prawniczego rozwijały się w opozycji do pewnej tradycji, nad którą się dogłębnie nie zastanowiliśmy, mimo, że przez dwa tysiące lat wyznacza główne ramy dyskusji nad naszymi centralnym i problemami. Jest to koncepcja prawa natury, która dla wielu ciągle jeszcze dostarcza odpowiedzi na nasze najważniejsze pytanie. /.../ U źródeł wielkiego sporu między obrońcami prawa natury i pozytywistami prawniczymi leży to, że podczas gdy ci pierwsi uznają istnienie problemu prawa natury, to ci drudzy zaprzeczają, że on w ogóle istnieje albo przynajmniej, że ma uzasadnione miejsce w dziedzinie teorii prawa.

            Wszystkie szkoły prawa natury zgadzają się, że istnieją zasady, które nie są świadomym dziełem jakiegokolwiek [ludzkiego - AD] prawodawcy. Podzielają przekonanie, że każde pozytywne prawo czerpie swoją ważność z pewnych zasad, które nie są w tym sensie dziełem człowieka, lecz mogą być "odnajdowane", oraz, że te zasady stanowią zarówno kryterium sprawiedliwości prawa pozytywnego, jak i podstawę jego przestrzegania. Czy poszukują odpowiedzi w boskiej inspiracji [religia], czy we wrodzonych zdolnościach ludzkiego rozumu [filozofia], czy w zasadach, które same nie są elementem rozumu, lecz stanowią pozarozumowe czynniki kierujące działaniem ludzkiego intelektu [kultura], czy pojmują prawo natury jako stałe i niezmienne lub przeciwnie, jako zmienne w treści - wszystkie poszukują odpowiedzi na pytanie, którego pozytywizm nie uznaje. Dla niego bowiem prawo z definicji tworzą  w y ł ą c z n i e  świadome nakazy ludzkiej woli.

             Dlatego też pozytywizm prawny od samego początku nie mógł mieć zrozumienia i nie widział zastosowania dla tych metaprawnych zasad, które leżą o podstaw ideału rządów prawa czy Rechtsstaat w źródłowym sensie tego pojęcia, a które zakładają ograniczenie władzy ustawodawczej. W żadnym kraju ten pozytywizm nie uzyskał w drugiej połowie XIX wieku tak niekwestionowalnego wpływu jak w Niemczech. W rezultacie to tu właśnie ideał rządów prawa został pozbawiony realnej treści. Substancjalną koncepcję Rechtsstaat, która wymagała, żeby zasady prawa miały określone cechy, zastąpiło czysto formalne pojęcie, wymagające jedynie, żeby każde działanie państwa było autoryzowane przez władze ustawodawczą. Mówiąc krótko, "prawo" [socjalistyczne] stwierdzało jedynie, że cokolwiek robi organ władzy, to siłą rzeczy jest legalne. Problem sprowadzony więc został do kwestii zwykłej zgodności z prawem. Na przełomie stuleci przyjęła się doktryna, że "indywidualistyczny" ideał ugruntowanego Rechtstaat należy do przeszłości, "przezwyciężony przez twórcze siły idei narodowych i społecznych". Albo jak to ujął autorytet w dziedzinie prawa administracyjnego, opisując sytuacje na krótko przed wybuchem I wojny światowej: "Powróciliśmy do zasad państwa policyjnego [!] do tego stopnia, że znowu uznajemy ideę Kulturstaat. Jedyna różnica polega na środkach. W oparciu o przepisy prawa współczesne państwo pozwala sobie na wszystko, na znacznie więcej nawet, niż mogło pozwolić sobie państwo policyjne. Tak oto w ciągu XIX wieku pojęcie Rechtstaat zyskało nowy sens. Rozumiemy pod nim państwo, którego cała działalność toczy się w oparciu o przepisy prawne i w formie prawnej. O celu tego państwa i  g r a n i c a c h  j e g o  k o m p e t e n c j i  termin Rechtstaat w jego dzisiejszym sensie nie mówi nic."

            Dopiero jednak po I wojnie światowej te doktryny otrzymały najbardziej sugestywną formę i zaczęły wywierać na opinię olbrzymi wpływ, wykraczający daleko poza granice Niemiec. To nowe ujęcie, znane jako "czysta teoria prawa" i głoszone przez profesora Kelsena, zapowiadało ostateczny zmierzch wszelkich tradycji idei ograniczonych rządów. Nauki Kelsena zostały skwapliwie podchwycone przez wszystkich tych reformatorów, którzy uważali tradycyjne ograniczenia za irytującą przeszkodę dla swych ambicji i chcieli się pozbyć więzów pętających władzę większości. Sam Kelsen wcześnie zauważył, że "praktycznie nieprzywracalna wolność jednostki stopniowo schodzi na drugi plan, a na czoło wysuwa się wolność kolektywu społecznego." Z wyraźną satysfakcja też stwierdzał, że ta zmiana pojmowania wolności oznacza "wyzwolenie demokratyzmu od liberalizmu". Podstawową ideą jego systemu jest utożsamienie państwa i porządku prawnego. Tym samym Rechtsstaat staje się pojęciem skrajnie formalnym i atrybutem każdego państwa, nawet despotycznego. Nie może być granic dla władzy ustawodawcy, nie istnieją też żadne tak zwane podstawowe wolności, a jakakolwiek próba negowania charakteru porządku prawnego arbitralnego despotyzmu jest "tylko naiwnością i przesądem myślenia w kategoriach praw natury". Podejmuje się wszelkie wysiłki, żeby nie tylko zamazać fundamentalne rozróżnienie prawdziwych praw w sensie abstrakcyjnych, ogólnych zasad oraz praw w sensie jedynie formalnym (w tym wszelkich aktów ustawodawczych), lecz także, żeby uniemożliwić odróżnienie od tych pierwszych nakazów dowolnej władzy, obejmując je wszystkie niejednoznacznym pojęciem "normy". Zatarte zostaje praktycznie nawet rozróżnienie jurysdykcji i decyzji administracyjnych. Krótko mówiąc, każdą zasadę tradycyjnej koncepcji rządów prawa przedstawia się jako metafizyczny przesąd.

           Ta logicznie najbardziej spójna wersja pozytywizmu prawniczego jest przykładem idei, które w latach dwudziestych miały zdominować myśl niemiecką i błyskawicznie rozprzestrzeniły się w świecie. Pod koniec tamtej dekady tak dalece podbiły Niemcy, że "bycie uznanym za winnego sprzyjania teoriom prawa natury było rodzajem intelektualnej hańby." Możliwości, jaki ten stan stwarzał dla nieograniczonej dyktatury, przenikliwi obserwatorzy dostrzegali już jasno w czasie, kiedy Hitler podejmował próby zdobycia władzy. W 1930 r. niemiecki teoretyk prawa w szczegółowej rozprawie na temat rezultatów "wysiłków zbudowania państwa socjalistycznego, przeciwieństwa Rechtsstaat" mógł napisać, że ta "doktrynalna ewolucja usunęła już wszelkie przeszkody na drodze do likwidacji Rechtsstaat i otworzyła wrota do zwycięskiej faszystowskiej i bolszewickiej wizji państwa." Rosnący niepokój z powodu tych przeobrażeń, które miał ostatecznie dokończyć Hitler, wyrażało na kongresie niemieckich konstytucjonalistów wielu mówców. Było jednak już za późno. Antyliberalne siły wyuczyły się zbyt dobrze pozytywistycznej doktryny, że prawo nie może ograniczać państwa. W Niemczech Hitlera i faszystowskich Włoszech, podobnie jak w Rosji, uznano, że pod rządami prawa państwo jest "niewolne", jest "więźniem" prawa, i aby działać "sprawiedliwie", musi zostać uwolnione z okowów abstrakcyjnych zasad. "Wolne" miało być państwo, które może traktować swoich poddanych, jak mu się podoba."

             Może to tylko Niemcy weszli na drogę, która doprowadziła ich do "legalnego ludobójstwa" jakim był m.in. holokaust? Czy mieli w świecie bratnie dusze swego szaleństwa?

Rosja

             Na początku lipca zachęcaliśmy Czytelników do lektury książek Dostojewskiego, i zacytowaliśmy rozdział "Biesów" opisujący klimat intelektualny Rosji roku 1870. Czy myślenie przedstawionego tam Szygalewa wcielono w życie w Rosji roku 1930? Tak.

              "Racje tego stadium rozwoju najjaśniej wyłożył teoretyk prawa E. Paszukanis, którego prace przez pewien czas cieszyły się wielkim zainteresowaniem zarówno w Rosji, jak poza nią(!), zanim popadł w niełaskę i słuch po nim zaginął. Pisał on: "Administracyjnemu technicznemu zarządzaniu podporządkowanemu ogólnemu planowi gospodarczemu odpowiada metoda bezpośredniego, technologicznie zdeterminowanego zarządzania w postaci planów produkcji i dystrybucji. Stopniowe zwycięstwo tej tendencji oznacza stopniowy zanik prawa jako takiego." Mówiąc krótko: Jako że w socjalistycznym społeczeństwie nie ma miejsca na autonomiczne prywatne stosunki prawne, lecz jedynie na regulację w interesie społeczeństwa, całe prawo przekształca się w zarządzanie, wszelkie stałe przepisy - w samodzielne decyzje i zalecenia podporządkowane względom praktycznym."

                A więc w Rosji prawo jawnie odrzucono. To dla nas ważne, bo w Polsce do dziś rządzą spadkobiercy zainstalowanych w 1944 roku rządów sowieckich, z przejęciem czczący prawo stanowione -stanowione od zachcianki do zachcianki, od potrzeby do potrzeby - jako najważniejszy aksjomat myślenia państwowego.

Anglia

            "Ruchowi temu [tzn. zmian w prawie] przewodziła grupa socjalistycznych prawników i politologów skupiona wokół zmarłego profesora Haralda Laskiego [potomka "rewolucyjnego społecznie" arianina Łaskiego wygnanego w XVI wieku z Polski - AD]. Atak rozpoczął dr sir Ivor Jennings recenzjami Raportu i Dokumentów, na których ten pierwszy się opierał. Całkowicie w myśl modnej od niedawna doktryny pozytywistycznej, Jennings dowodził, że "pojęcie rządów prawa w sensie, w jakim używa się go w raporcie, to znaczy, w sensie równości wobec prawa, zwykłego prawa tej ziemi, stosowanego przez zwykłe sądy/.../ traktowane dosłownie /.../ jest po prostu niedorzecznością." Te rządy prawa, twierdził "są albo wspólne dla wszystkich narodów, albo nie istnieją." Chociaż musiał przyznać, że "stałość i pewność prawa /.../ były częścią angielskiej tradycji od stuleci", towarzyszyło jednak temu tylko wyraźnie zniecierpliwienie, że ta tradycja "załamuje się bardzo niechętnie". Dla [tradycyjnego] przekonania podzielanego "przez większość członków Komitetu i większość świadków, [...] że istnieje wyraźna różnica między funkcją sędziego a funkcją administratora" dr Jennings miał jedynie szyderstwo.

           Później wyłożył on te poglądy w szeroko używanym podręczniku, w którym zaprzeczał, że "rządy prawa i dowolność uprawnień są ze sobą sprzeczne", lub że istnieje przeciwieństwo "między ustalonym prawem i uprawnieniami administracyjnymi". Zasada w rozumieniu Diceya, że władze publiczne nie powinny dysponować szerokimi uznaniowymi uprawnieniami, była dla dr Jenningsa " wytyczną dla wigów i inni mogą ją ignorować".  I chociaż dr Jennings stwierdzał, że "prawnikowi konstytucjonaliście z 1870 czy nawet 1880 roku mogło się wydawać, że Konstytucja brytyjska zasadniczo opiera się na indywidualistycznych rządach prawa, i że państwo brytyjskie było owym Rechtsstaat indywidualistycznej teorii prawnej i politycznej", znaczyło to dla niego jedynie, że "Konstytucja boczyła się na uznaniowe uprawnienia, jeśli nie korzystali z nich sędziowie. Gdy Dicey mówił, że Anglikami "rządzi prawo i tylko prawo", miał na myśli, że "Anglikami rządzą sędziowie i tylko sędziowie" Można by to uznać za przesadę, ale był to niezły indywidualizm. Autorowi temu najwyraźniej nie przychodziło do głowy, że z ideału wolności pod rządami prawa nieuchronnie wynika, że tylko specjaliści w dziedzinie prawa - a nie żadni inni specjaliści, zwłaszcza zaś żadni administratorzy zajęci konkretnymi zadaniami - są uprawnieni do decydowania o stosowaniu przymusu."

          "Równie wielki wpływ miała wykładnia rządów prawa w szeroko wykorzystywanej rozprawie na temat prawa administracyjnego autorstwa innego członka tej samej grupy, profesora Robsona. Jego rozważania łączą w sobie godna pochwały chęć uporządkowania chaosu w nadzorze nad działaniami administracji z taką interpretacją sądów administracyjnych, że gdyby ją zastosować w praktyce, sądy te stałyby się całkowicie nieskuteczne jako instrument ochrony wolności jednostki. Dąży on jawnie do przyspieszenia "zerwania z Rządami Prawa, które zmarły profesor Dicey uważał za podstawową cechę angielskiego systemu konstytucyjnego." Ta polemika rozpoczyna się od ataku na "ów staroświecki i rozklekotany rydwan", "legendarny podział władz". Samo rozróżnienie prawa i polityki jest dla niego czymś "całkowicie fałszywym", a pogląd, że sędzia nie troszczy się o cele rządu, lecz zajmuje się wymierzaniem sprawiedliwości, uważa za śmiechu warty. Przedstawia nawet jako jedną z głównych zalet trybunałów administracyjnych to, że "mogą realizować politykę, nie krępowane przepisami prawa i sądowymi precedensami. /.../ Ze wszystkich cech prawa administracyjnego żadna nie jest pożyteczniejsza, gdy się ją właściwie wykorzystuje dla dobra publicznego, niż zdolność trybunału do rozstrzygania wnoszonych doń spraw ze statutowym celem wspierania polityki postępu społecznego w niektórych dziedzinach i dostosowywania swojego stanowiska w sporach tak, żeby odpowiadało potrzebom tej polityki."

            "Do czego te poglądy mogą prowadzić, ujawniają nieostrożne wypowiedzi niektórych mniej znanych członków tej samej grupy socjalistycznych prawników. Jeden z nich rozpoczyna rozprawę o "Państwie planowym i rządach prawa" od "przedefiniowania rządów prawa". Wyłaniają się one z tego zajadłego ataku jako coś, "co uczyni z nich parlament jako najwyższy prawodawca". Pozwala to autorowi "twierdzić z przekonaniem, że niemożność pogodzenia planowania z rządami prawa [początkowo sugerowana przez autorów socjalistycznych] jest mitem podtrzymywanym tylko przez uprzedzenia lub ignorancję. Inny członek tej samej grupy na pytanie, czy gdyby Hitler objął władzę w konstytucyjny sposób, rządy prawa nadal panowałyby w nazistowskich Niemczech, uznaje nawet za możliwe udzielenie następującej repliki: "Odpowiedź brzmi "tak", większość miałaby słuszność: rządy Prawa trwałyby, jeśli większość w głosowaniu oddałaby mu władzę. Większość mogłaby być niemądra, mogłaby być niegodziwa, ale Rządy Prawa byłyby zachowane. Bowiem w demokracji prawem jest to, co zdecyduje większość." Mamy oto do czynienia z najbardziej zgubnym nieporozumieniem naszych czasów wyrażonym w najbardziej kategoryczny sposób."

          Angielscy socjalistyczni prawnicy jawnie lat pięćdziesiątych przeczą konieczności przeciwstawiania się sądów władzom, administracji w obronie wolności i własności człowieka każdego z osobna. A przecież ludzie władzy to często nie tylko nikczemnicy, ale i idioci! A tu sądy i w Albionie miały stać się sługą władzy, zresztą tak jak parlament obradujący stale, i uchwalający na bieżąco ustawy potrzebne rządowi, zmieniając reguły gry w trakcie gry. A gdzie trójpodział?

USA

           "Nieco zaskakujące jest odkrycie, że pod wieloma względami podobne procesy zaszły bodaj równie daleko w Stanach Zjednoczonych. /.../ Ich przypadek jest rzeczywiście wyjątkowy o tyle, że wpływy europejskich ruchów reformatorskich wcześnie skrystalizowały się tutaj w coś, co miało stać się znane pod charakterystycznym mianem "ruchu administracji publicznej". Odegrał on rolę trochę podobną do ruchu fabiańskiego w Wielkiej Brytanii lub "socjalistów z katedry" w Niemczech. Pod hasłem skuteczności rządzenia został umiejętnie obmyślony dla pozyskania kręgów biznesu do zasadniczych socjalistycznych celów [wykreowanie wielkich zamówień publicznych dla czerwonej burżuazji - AD]. Uczestnicy tego ruchu, z generalnie życzliwym poparciem "progresistów", najcięższe ataki kierowali na tradycyjne gwarancje wolności jednostki, takie jak rządy prawa, ograniczenia konstytucyjne, kontrola sądowa i pojęcie "praw fundamentalnych". Było charakterystyczne dla tych "specjalistów administracji", że odnosili się równie nieprzyjaźnie do prawa i do ekonomii (z reguły wykazywali się w tych dziedzinach ignorancją). W swych próbach stworzenia "nauki" administracji kierowali się raczej naiwnym wyobrażeniem o "naukowej" procedurze i mieli tylko pogardę dla tradycji i zasad charakterystyczna dla skrajnych racjonalistów. To oni zrobili najwięcej dla rozpowszechnienia się przekonania, że "wolność dla wolności jest oczywiście pustym pojęciem: musi to być wolność robienia czegoś i korzystania z czegoś. Jeśli więcej ludzi kupuje samochody i wyjeżdża na wakacje, to wolności jest więcej."

           "Kilka lat później typowa praca na temat prawa administracyjnego przedstawiała juz jako uznaną doktrynę, że "każdy urzędnik sfery publicznej ma, wytyczony dla niego przez prawo, pewien zakres "jurysdykcji". W jej granicach może działać zgodnie z własnym uznaniem, a sądy muszą respektować jego kroki jako ostateczne bez wnikania w ich uzasadnienie. Jeśli jednak przekracza te granice wtedy wkroczy sąd. W taki sposób prawo kontroli sądowej  decyzji urzędników publicznych staje się po prostu gałęzią prawa ultra vires. Jedynym przedmiotem zainteresowania sądów jest kwestia samego zakresu jurysdykcji, a nie mają żadnej kontroli nad wykorzystaniem przez urzędnika swobody działania w ramach tej jurysdykcji.

            Ten sprzeciw wobec tradycji ścisłego nadzoru sądów nie tylko nad działalnością administracji, lecz także władzy ustawodawczej, zrodził się już jakiś czas przed I wojną światową. Jako ważny problem polityki praktycznej pojawił się po raz pierwszy w kampanii prezydenckiej senatora La Follete'a w 1924 r., kiedy to uczynił on ograniczenie uprawnień sądów istotnym elementem swojej platformy programowej. Głównie za sprawą tej tradycji, którą zapoczątkował senator, w Stanach Zjednoczonych bardziej niż gdziekolwiek indziej progresiści stali się czołowymi rzecznikami rozszerzenia uznaniowych kompetencji organów administracji. Z końcem lat trzydziestych to stanowisko amerykańskich progresistów stało się tak skrajne, że nawet europejscy socjaliści, "gdy po raz pierwszy zetknęli się ze sporem amerykańskich liberałów z konserwatystami dotyczącym zagadnień prawa administracyjnego i kompetencji administracyjnych, skłonni byli "przestrzegać ich przed niebezpieczeństwami, jakie niesie rozszerzanie zakresu swobody decyzji organów administracji", i oznajmić im, że europejscy socjaliści gotowi byliby uznać stanowisko amerykańskich konserwatystów. Szybko jednak złagodnieli, gdy dostrzegli, jak bardzo ta postawa progresistów sprzyjała stopniowemu i niezauważalnemu postępowaniu amerykańskiego systemu w kierunku socjalizmu.

           Wspomniany wyżej konflikt osiągnął swoje apogeum oczywiście w epoce Roosevelta, ale ówczesnym przemianom drogę utorowały już intelektualne prądy poprzedniego dziesięciolecia. Lata dwudzieste i wczesne trzydzieste były świadkami istnego zalewu wymierzonej w rządy prawa literatury, która wywarła wielki wpływ na późniejsze procesy. /.../ Jednym z najaktywniejszych wśród tych, którzy prowadzili frontalny atak na amerykańską tradycję "Rządów prawa, a nie ludzi" był profesor Charles G. Haines, który nie tylko przedstawiał  tradycyjny ideał jako iluzję, lecz poważnie tłumaczył, "że naród amerykański powinien oprzeć rządy na teorii zaufania do ludzi w sprawach publicznych." Żeby zdać sobie sprawę, jak dalece postulat ten przeczy założeniom amerykańskiej Konstytucji, wystarczy tylko przypomnieć stwierdzenie Tomasza Jeffersona, że "wolny rząd jest ufundowany na zazdrości, a nie na zaufaniu, to zazdrość, a nie zaufanie, wymaga ograniczonych konstytucji, wiążących tych, którym musimy powierzyć władzę. /.../ nasza Konstytucja wyznaczyła granice, do których, lecz nie dalej, może się posunąć nasza ufność. W sprawach władzy więc obyśmy nie słyszeli już o zaufaniu do człowieka, ale zakujmy go, aby nie czynił zła, w łańcuchy Konstytucji."

              "Pod koniec lat trzydziestych rosło zaniepokojenie tymi tendencjami, co doprowadziło do powołania komisji śledczej, której zadanie było podobne do zadania komisji brytyjskiej sprzed dziesięciu lat. Ale również ta amerykańska komisja, bardziej nawet niż brytyjska, próbowała w swoim Majority Raport (Raporcie Większości) przedstawić to co się stało jako tyleż nieuniknione, co nieszkodliwe. Ogólny wydźwięk tego raportu najlepiej wyrażają słowa dziekana Roscoe Pounda: "Nawet jeśli jest to niezamierzone, większość zachowuje się w duchu administracyjnego despotyzmu, który jest pewną fazą rozprzestrzeniania się absolutyzmu na świecie. Idee zaniku prawa, idee społeczeństwa, w którym nie będzie żadnego prawa lub tylko jedno prawo, mianowicie prawo, że nie ma praw, lecz tylko rozporządzenia administracyjne, doktryny głoszące, że nie ma czegoś takiego, jak niezbywalne uprawnienia, a prawa są tylko groźbami użycia siły przez państwo, reguły i zasady zaś to jedynie przesądy i pobożne życzenia; nauczanie, że zasada podziału władz jest przestarzałą osiemnastowieczną modą intelektualną, a leżąca u podstaw prawa zwyczajowego idea nadrzędności prawa przeżyła się; eksponowanie prawa publicznego, które ma być "prawem podporządkowującym" - podporządkowującym interesy jednostki interesom urzędnika publicznego i umożliwiającym temu ostatniemu utożsamianie z interesem publicznym jednej strony sporu, przyznając jej tym samym wyższą wartość, a ignorując inne strony; wreszcie, teoria, że prawem jest wszystko, co ma urzędowa pieczęć, a jako takie nie podlega krytyce prawników - w takim oto kontekście trzeba widzieć propozycje większości."

            Uff! Anglosasi zauważyli błąd. Wiedza o okrucieństwach lewicy niemieckiej i radzieckiej uczynionych pod rządami prawa pozytywnego przyniosły światu odrobinę otrzeźwienia. Niemcy wpisali do swej konstytucji odwołanie do Boga, a nawet umieścili w niej paragraf mówiący wprost, że obywatel nie musi stosować się do ewidentnie złych praw. Rosja nazwała się w swej konstytucji państwem chrześcijańskim i leczy rany.

              Ale lewica europejska tworząca Unię Europejską nic nie zrozumiała z klęski człowieczeństwa jaką przyniosła pycha racjonalizmu. Manifestacyjnie ignoruje prawa naturalne. I z przejęciem wbijają nam do głów, że co zgodne z prawem stanowionym - ostatecznie jest dobre. My, zwykli ludzie, przycichliśmy pod naporem propagandy. Niesłusznie. Oto jakim komplementem obdarza nas noblista z Uniwersytetu Chicago.

           "Te zasady [Rechtsstaat], które nie tak dawno wydawały się truizmami nie wymagającymi potwierdzania, i które może nawet jeszcze dzisiaj są bardziej oczywiste dla laika niż dla współczesnego prawnika, poszły tak dalece w zapomnienie, że okazało się konieczne dokładniejsze przedstawienie ich historii i charakteru."

           Trudno, żeby nie były dla nas oczywiste, kiedy otrzymujemy - z ZUS-u odbierającego nam opłaty na składki emerytalne pod rygorem kary 10 lat więzienia - ponaglenie do zapłaty opatrzone ostrzeżeniem o zawiadomieniu prokuratury w razie przedłużenia zwłoki w płatnościach. Że też ich prokurator nie oskarży o oszustwo ubezpieczania ludzi, którzy za swe indywidualne składki indywidualnych emerytur uczciwie nie dostaną.

            Nie klękajmy przed prawami stanowionymi! Z ich pojęciowym buddyzmem i taoizmem, dla których jednostki ludzkie z ich niezbywalnymi prawami indywidualnymi nie istnieją i jak zwierzęta hodowlane winny poddać się bezwolnie prądowi decyzji rządowych jak kłoda drewna w rzece. Nie pozwalajmy wmówić sobie, że obrona naszych indywidualnych praw nie jest obowiązkiem państwa. Czy policjant nie ma obowiązku schwytać złodzieja prywatnego portfela? A jeśli złodziejem jest władza większości?

                                                                                              Andrzej Dobrowolski

 

"Idea ewolucji prawa jest tak samo komiczna jak idea ewolucji logiki."

"Demokracje tyranizują zwykle przez władzę sądowniczą."

"Fiasko postępu polegało nie na niespełnieniu, lecz na spełnieniu obietnic."

"Do wczoraj społeczeństwo miało notabli; dziś ma już tylko notorycznych przestępców."

"Demokrata - wobec ogromu katastrof, które wywołuje - pociesza się szlachetnością planu."

"Sądzenie, że komunistyczna technokracja nie zadowoliłaby ogromnej większości ludzi, jest składaniem człowiekowi niezasłużonego przez niego hołdu."

"Kant otworzył celę Aufklarung, jednak pozostawił więźnia na podwórku zakładu karnego."

"Jeżeli nie wierzy się w Boga, uczciwy jest tylko prymitywny Utylitaryzm. Cała reszta to retoryka."

"Tylko spektakularne zapaści wyrywają z odrętwienia mózgi postępowców."

"Człowiek szybko wypuszcza prawdy, które chwyta - tak jakby parzyły mu dłonie."

"Rozprzestrzenianie się gospodarki senatorskiej w Pars Occidentalis Cesarstwa zbudowało cywilizację Zachodu. Ślady rzymskiego senatu zacierają się ostatecznie dopiero w XX wieku."

"Dlaczego by sobie nie wyobrazić, po kilku stuleciach sowieckiej hegemonii, nawrócenia się jakiegoś nowego Konstantyna?"

Mikołaj Davila


http://www.czasgarwolina.pl


























http://www.czasgarwolina.pl.

.